5 V :
Start i wzoszenie jest wyzwaniem - warunki pogodowe do 2000 m. są ciężkie, widoczność ok. 200 m.
Na szczęście wyżej jest znośnie choć nie widać ziemi. Lot przebiega dość spokojnie. Nagle zza mgły widze 2 myśliwce - nie są to niemieckie Bfy-109, lecz rumuńskie maszyny typu IAR, samoloty o smukłym kadłubie, i sporej rozpiętości płatów. Zaczyna się walka. Ciężko nadążyć za wrogiem, choć jest to pewnie zasługa złej pogody - walka toczy się poniżej 1000 m.
W końcu dostaję pierwszego IARa - trafiam w samolot, ale poza wyciekiem paliwa nie ma innych uszkodzeń. Robię pętlę aby nie przegonić przeciwnika i ku mojemu zaskoczeniu, gdy ponownie zajmuję pozycję do strzału, nie ma śladu po wycieku z wrogiej maszyny

. Znów strzelam i powtarzam manewr - cała akcja trwa na tyle długo, że kończy się amunicja do działka. Na szczęście przy 5- czy 6 ataku z samolotu wydobywa się gęsty czarny dym. Po kilkunastu sekundach spod maski silnika buchają płomienie, ciągnąc się za maszyną na 30 m.
" - Nie dobijajcie go !! Niech się spali "żywcem" !! " - wołam do kolegów przez radio.
Odnajduję kolejny cel, choć nie spodziewam się zestrzału - zostały mi tylko w połowie opróżnione kaemy. Strzelam długą, 3 sekundową serię, która trafia w cel. IAR dymi i gubi paliwo. Standardowo odchodzę górą i znów mierzę do przeciwnika. Sieję ciągłym ogniem od 200 m aż do zbliżenia się na 90 m. Samolot nie reaguje - leci jak po sznurku. Znów do góry. Przymierzam się do kolejnego ataku, lecz ten nie będzie konieczny.
Tymczasem kolega prosi o dokończenie swojej niedoszłej ofiary. OK, i zaczynam ustawiać się na cel. Jak się okazało zbyt mała ilość amunicji nie tylko mnie dotyczy - Denis Suchaczew nie ma już czym strzelać. Ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu towarzysza Suchaczewa Rumun rozbija się o ziemię - jednak ostatnie pociski skutecznie uszkodziły tego IARa.
Lądowanie na pasie nie przebiega zbyt pomyślnie - tu znów przeszkadza brak widoczności.
Uprzedzony o rozbitej maszynie tow. Ławoczkina postanawiam lądować na prawej dojazdóce. Kiedy słyszę "Uważaj !!!" spokojnie odpowiadam że wszystko jest w pariadkie widzę leżący samolot. Niestety ostrzegano mnie przed działkiem obrony p-lot. na którym zostawiłem połowę samolotu. Tym razem skończyło się na uszkodzeniach maszyny.
Zestrzeliłem 2 IAR-80.
6 V :
Niespodzewanie awansuję na dowódcę

. To zaszczytna rola, ale także bardzo odpowiedzialna. Naszą misją jest obrona lekkich I-153 przemianowanych doraźnie ma bombowce. Misję tą przyrzekam wypełnić ku czci towarzysza Stalina !!!
Tego dnia pogoda jest bardzo dobra, małe, lekkie chmurki nie przeszkadzają ani nam ani bombowcom.
Start i ustalam taktykę - 2 klucze po 3 maszyny. Jedni Ja i 2 wingmanó (tow. Ławoczkim na maszynie nr. 2 i tow. Siemion nr. 3) lecą ze mną.
Reszta myśliców pozostaje pod dowództwem tow. Żiwotowa i ma za zadanie bliską eskortę I-153. Lecimy na 2500 m, i 350 km/h. Nagle jeden ze skrzydłowych melduje liczne cele przed nami. Na horyzoncie widać kilka kropek, które powiększają się szybko. Po chwili widzimy, że to 8-10 Bf-109. Zgłaszam pełną moc i polecam zewrzeć wrogie maszyny w walce. Szybko okazuje się, że przewaga Niemców jest przytłaczająca. Strzelam do 4 myśliwców ale bez efektu. 2 Messery wchodzą mi na ogon. Wołam przez radio o pomoc i kto tylko może odgania wrogie maszyny. Niestey w miejsce odpędzonych pojawiają się nowe. Złyszę trafienia w mój samolot, zgrzyt trzask odpadających elementów. Z kokpitu stwierdzam ciężkie uszkodzenie statecznika poziomego. Opór na orczyku informuje natomiast, o defekcie steru kierunku.
Mimo sporego zapasu amunicji podejmuję trudną decyzję - nic tu po mnie, zostały tylko lotki więc walczyć się nie da. Pod osłoną moich podopiecznych nabieram prędkości i oddalam się z miejsca walki. Nękany myślami o słuszności swojej decyzji docieram w pobliże lotniska.
Zanim siądę sprawdzam jeszcze raz sterowność maszyny na wyjście z lekkiego nurkowania potrzeba ok 400 m. To daje mi pewne pojęcie jak podejść do lądowania. Przede wszystkim muszę być daleko od pasa - kiedy oddalam się na 4-5 km. zaczynam dopiero ustawiać maszynę w osi pasa.
Szybko sprawdzam działanie podwozia przygotowując się do ew. ręcznego wypuszczania. Na szczęście jest ciśnienie w ukłądzie hydraulicznym - wypuszczam klapy (lekko) i podwozie. Przy prędkości poniżej 200 km/h samolot jest zbyt niestabilny - trzeba lądować szybciej niż zazwyczaj. Samolot kiwa się w osi pionowej - odchylenia dochodzą do 15-20 stopni. Raz wydaje mi się że wpadnę na wieżę startowa (po lewej), a za chwilę że uderzę w hangary lub skład paliwa - będące z prawej strony.
Uderzam podwoziem o beton i samolot przyziemia, lecz nie reaguje na kierunek - tylne kółko jest niesterowne. Wyjeżdżam z pasa na trawę. W jednej chwili niczym grom z jasnego nieba spada na mnie myśl : "Działko AAA !!! ", koszmar minionej misji. Nerwowo naciskam manetkę na szczycie drążka. Hydrauliczny układ hamowania działa zadziwiająco dobrze, jednak zapomniałem, że na trawie koła blokują się przy takim wciśnięciu hamulca. Po 3 sekundach samolot ryje śmigłem o ziemię. Wstrzymuję oddech. Tuż przed zatrzymaniem się maszyna staje dęba na kołpaku śmigła i przewala się na grzbiet. Tuż przed wieżą startową. Kapotaż jak w podręczniku "Maładyj liotcik". Trochę mi wstyd, ale to uczucie mija jak tylko oglądam maszynę - z tylnego usterzenia została mi tylko połowa statecznika i steru wyskości.
P.S.
2 ostatnie zdjęcia zamieszczone przez kol. pil. Tomana ukazują moje przejścia w misjach z 5 i 6 maja.