Jak juz o tych tematach, to...
"--Most Poniatowskiego, prowadzi moja żona. Obok, na lewym pasie Maluchem jedzie młoda kobieta. Uśmiecha się do mojej żony i zaczyna zjeżdżać na prawy pas, jakby chciała wjechać w błotnik naszego samochodu. Nie reaguje na klakson, tylko powtarza sekwencję uśmiech-zajechanie jeszcze dwa razy. W końcu wpycha się o kilka centymetrów przed naszym zderzakiem. Chciała po prostu zmienić pas, a przecież miły uśmiech jest wart więcej niż mrugająca pomarańczowa lampka...
Plac Bankowy, godziny szczytu. Znów prowadzi moja żona i znów przed nami (na tym samym pasie) baba w Maluchu. Baba daje kierunkowskaz i zjeżdża na prawy pas, oznaczony "BUS". Jadący przed nią autobus zwalnia, bo zaraz ma przystanek. Baba więc bez parzenia w lusterko próbuje wrócić na poprzedni pas, ale jedyna droga prowadzi przez nasz samochód. Robimy unik i o włos unikamy wizyty u blacharza. Baba trąbi, przecież była z prawej.
Rondo Daszyńskiego (przy Hotelu Forum). Godziny szczytu. Jadę na prawym pasie. Na środkowym, kilkanaście metrów przede mną jedzie autobus. Dojeżdżamy do ronda. Autobus zwalnia, mimo, że od dłuższego czasu mamy zielone światło. Mam złe przeczucia, więc kontrolnie też zwalniam. Pasem poprzecznym przemyka kilka samochodów, mimo, że mają czerwone! Autobus zatrzymuje się, ja dla pewności też. Dopiero teraz widzę zasłoniętego przez autobus policjanta kierującego ruchem. To stały numer - policjantom nie chce się włączyć migającego żółtego światła.
Trasa Toruńska przy Powązkowskiej. Dwa pojedyńcze dojazdy łączą się w jeden o dwu pasach rozdzielonych z początku linią ciągłą. Ja jadę prostym pasem, a TIR ma do pokonania dwa zakręty. Na oko, po połączeniu się jezdni będziemy jechać obok siebie. Jednak, również na oko, wydaje mi się, że TIR jedzie zbyt szybko, by zmieścić się w zakręcie. Prewencyjnie wciskam hamulec do końca (pulsacyjnie, bo nie mam ABSu) i po kilku sekundach... naczepa TIRa wysuwa się bokiem z zakrętu przed moją maskę na połowę szerokości pasa.
Trasa Łazienkowska przy Rivierze koło północy. Jadę w kierunku Pragi. Jest praktycznie pusto. Jadę najszybszym pasem 110 km/h. Przede mną (na tym samym pasie) pojawia się srebrne Cinquecento. Dla zasady staram się nie wyprzedzać z prawej, więc daję krótki sygnał długimi. Brak reakcji. Przez zwykłą ciekawość zwalniam, żeby zobaczyć z jaką prędkością jedzie - 65 km/h. Przez najbliższe 3 km nie ma skrętu w lewo, a Cinquecento nie reaguje na miganie długimi, więc stosuję powszechnie uznaną metodę spędzania zawalidrogi z szybkiego pasa. Wyprzedzam z prawej, wracam na lewy pas i zaczynam powoli wytracać prędkość. Dziewczyna w Cinquecento też zwalnia, ale nie zmienia pasa. Ponieważ z tyłu nic nie jedzie zwalniam do 20 km/h. Ona też. Zwalniam do 10 km/h. Ona też. Jedziemy tak chwilę, ale ja pierwszy tracę cierpliwość.
Niech opowie znajomym, że o północy trafiła na niewielki korek na środku Trasy "Ł"
Aleje Jerozolimskie po zmroku. Stoję na chodniku i czekam na wystarczająco dużą lukę między samochodami, żebym mógł wyjechać. W końcu nic nie jedzie, więc zaczynam wyjeżdżać. W tym momencie, o centymetry wymija mnie nieoświetlony rowerzysta.
Ulica w centrum Warszawy. Na tyle wąska, że parkować można tylko równolegle. Znajduję przerwę między samochodami, włączam kierunkowskaz, zatrzymuję się i wrzucam wsteczny bieg. Z tyłu zbliża się Cinquecento z dziewczyną za kierownicą. Zatrzymuje się metr za mną, więc nie mogę dalej cofać. Kilka sekund nic się nie dzieje, potem dziewczyna zaczyna trąbić. Ja też trąbię i minimalnie cofam. W lusterku widzę, jak ona macha rękoma i puka się w czoło. Najwyraźniej nie ma pojęcia, co ja chcę zrobić. Po chwili z tyłu dojeżdżają kolejne samochody i muszę zrobić kolejne okrążenie, by znaleźć nowe miejsce. Dziewczyna do końca dnia będzie powtarzać, że trafiła na głupka, który przez minutę bez powodu stał na środku drogi.
Ulica na Żoliborzu, wieczór. Standardowa sytuacja: kobieta na lewym pasie jedzie 50 km/h, ale mijając skrzyżowaniu nie skręca w lewo. Migam jej światłami, żeby zjechała (bo staram się nie wyprzedzać z prawej). Zero reakcji, więc z przykrością wyprzedzam prawym pasem. Baba zaczyna mrugać długimi i robi to dosyć długo. Ignoruję ją. Na skrzyżowaniu (przez nią spóźniłem się na światło) skręcam w lewo, ona za mną i znów zaczyna mrugać światłami. Mruga niemal bez przerwy do następnych świateł (na które też się spóźniam). Staje obok mnie, ale nie patrzy w moją stronę. Otwieram szybę i pytam:
- Dlaczego pani mruga?
Udaje, że nie słyszy. Rzucam w jej okno gumisiem. Otwiera szybę i pyta:
- O co chodzi?
- Dlaczego pani mruga?
- Bo pan na mnie mrugnął.
- Mrugnąłem, bo pani się wlokła lewym pasem. A dlaczego pani mruga?
- Ja jadę normalnie, a pan nauczył mnie mrugać!
Trasa katowicka nocą. Lewym pasem zbliżam się do nieoświetlonego skrzyżowania, więc zwalniam. Nie widać żadnego samochodu. Nagle, 30 metrów przed maską widzę jakiś kształt. Odbijam kierownicą i mijam wychylającego się z pomiędzy jezdni Poloneza. Ma zapalone światła, ale te tylne były zasłonięte barierką, a przednie... przednie z powodu ograniczeń umysłowych konstruktora Poloneza Caro są zupełnie niewidoczne z boku.
Zakopane wieczorem, śnieg solidnie pada. Polonez podjeżdża do skrzyżowania drogą podporządkowaną wysuwając się bezpotrzebnie pół metra za krawężnik. Staję metr za nim. Żona narzeka, że zostawiam za mały margines bezpieczeństwa. Zanim udaje mi się zaprzeczyć, Polonez włącza wsteczny. Ja też wrzucam wsteczny i trąbię, ale za późno. Facet bez patrzenia cofa i wjeżdża mi w zderzak. Nic się nie stało.
Zakopane w południe, śnieg nadal pada. Ulice zaparkowane gdzie tylko możliwe. Wyjeżdżam z podporządkowanej, szyby są zapaćkane padającym wciąż śniegiem i parują, dopóki samochód się nie rozgrzeje. Patrzę w prawo - pusto, patrzę w lewo - pusto, więc ruszam i nagle klaxon! Dziesięć metrów ode mnie jedzie sobie Focus. Zaśnieżony, bez świateł. Widziałem go oczywiście wcześniej, ale myślałem, że stoi zaparkowany!
Przechodzę przez przejście dla pieszych przy skrzyżowaniu. Z ulicy po mojej prawej skręca czerwony
Passat i wciska się przede mnie mimo, że jestem już półtora metra od krawężnika. Muszę się cofnąć pół kroku, ale... neseser zostawiam w miejscu przestrzeni, gdzie ja bym był, gdybym się nie cofnął. Volkswagen uderza w neseser tylnym błotnikiem, ale nawet nie zwalnia. Wsiadam do zaparkowanego niedaleko samochodu i ruszam. Za pierwszym zakrętem facet klęczy przy Volkswagenie i ogląda błotnik.
Plac Wilsona, południe. Próbuję zaparkować pod kątem 45 st. na chodniku wśród wielu innych samochodów. Gdy jestem już w połowie manewru, starsza pani siedząca w zdezelowanym Maluchu z mojej prawej otwiera drzwi... Zgrzyt.
Wysiadamy z samochodów. Pani ogląda swoje drzwi. Wśród wielu wgnieceń i zadrapań ciężko stwierdzić, które jest tym właściwym.
- E... chyba nic się nie stało - mówi pani i odchodzi przekonana, że okazała mi łaskę. Nie zatrzymuję jej, bo nie chcę się denerwować (mam alergię na głupotę). Na drzwiach mojego samochodu, na długości 10 cm został rozsmarowany jej lakier. "