Patrol 11
-------------
29/07/1940
Presley, Lieutenant Jr.
1stFlotilla
Wilhelmshaven
uboat IID
O północy wypływamy w kierunku akwenu AN21. Stan morza dobry. Czeka nas parę dni nużącego rejsu do wyznaczonego obszaru. Kiedy już zbliżaliśmy się do wyznaczonego obszaru rozszalała się burza. Takie to nasze szczęście. Nie dość, że wysyłają nas na skraj kwadratu AN, to jeszcze ta pogoda. W sumie pogody takiej mogliśmy się spodziewać. Tutaj na północnym Morzu Północnym, na skraju Atlantyku, to norma. Powinniśmy się już z tym pogodzić. Oczywiście w wyznaczonych godzinach patrolu, nikogo nie spotkaliśmy. Podjąłem decyzję, że zanim zakończymy patrol powrotem do bazy. Opłyniemy Shetlandy, których wschodnia część znajdowała się w naszym obszarze patrolowym. Po opłynięciu od północy, kiedy przepływaliśmy przez AN14 > AN 26 meldunek z mostka o małym tankowcu. Rozkaz: zawracamy i ruszamy w pościg. Był dzień. Jasno. Więc postanowiłem zaryzykować, że go nie dogonimy i gonić w zanurzeniu. W końcu mamy nowy okręt, szybszy wg dokumentacji, więc będzie okazja zobaczyć na co go stać podczas zanurzenia. Po paru godzinach pościgu, po przepłynięciu z powrotem miedzy wyspami Orkney i Shetland. Ustawiliśmy się na kursie WWS równoległym do tankowca. Po kolejnej godzinie manewrów byliśmy gotowi do ataku. Szacowane kursy mówiły, że przepłynie na przed dziobem w odległości ok. 400 m. W sam raz na celny atak. Po 10 minutach cel na 0 stopni, dwie rybki poszły. Jedna gazowa druga elektryczna. Po chwili obie w celu. Piękna eksplozja. Postanowiłem wynurzyć się i obejrzeć agonię tej kupy złomu. Czasu na delektowanie się nie było dużo. Czas wracać. Zamarudziliśmy parę dni dłużej, bo koniecznie chciałem coś upolować. Kiedy ruszyliśmy kursem powrotnym, dostaliśmy meldunek o zmianie portu macierzystego. Brest ! Oznacza to ni mniej ni więcej jak Atlantyk. W końcu ! Czeka nas teraz tropienie konwojów. No! Pokażemy na co nas stać. Najpierw dopłyniemy do Wilhelmshaven, uzupełnimy zapasy i będziemy się potem przedzierać przez kanał La Manche. Nie będzie to prosta przeprawa. Anglicy na pewno tam szaleją. Około południa parę dni później dopływamy na wysokość Rotterdamu. Będziemy się prześlizgiwać bliżej wybrzeża Holandii. Może będzie łatwiej. Parę godzin później zaczęło się. Szybko zanurzamy się. Na mostku wypatrzyli dwa niszczyciele, jednego trałowca, dwie szybkie małe łodzie torpedowe. A to dopiero początek. No tak jesteśmy na linii Dover-Calais, praktycznie w najwęższym miejscu. Anglicy szaleją nad nami. Ale chyba nas nie wykryli, bo nic nie zrzucają. He he, a wystarczył by z ich strony jeden mały ping. Jest godzina 16 więc powolutku przeczekamy pod wodą aż się ściemni płynąć wolniutko. Potem przyspieszymy i postaramy się wynurzyć, aby zregenerować baterie i zapasy tlenu. Zaczęło się ściemniać. W około mgła. Okrętów wroga nie widać w pobliżu. A my i tak musimy się wynurzyć. No to się wynurzamy i zwiększamy prędkość do standardowej co by za dużego hałasu nie robić. Kiedy baterie były już naładowane, nagle krzyk z mostka o łodziach patrolowych! Rany ! Zanurzać się ! Ja od razu jestem przy peryskopie co by rozeznać się, gdzie są łodzie wroga. Obracając szybko peryskopem, mignęły mi jakieś dziwne rozbryzgi wody blisko okrętu. Wracam w to miejsce peryskopem i wszystko jasne ! Strzelają do nas z działka małokalibrowego albo z ckm-u. No tak a kiosk jeszcze nie zanurzony! No i już słuchać kule na kadłubie, tego jeszcze brakowało. Po chwili raport o zniszczeniach. Lekko uszkodzony flak. Uff. Mogło być coś gorszego. To były pierwsze zniszczenia od roku. Zwolniliśmy a ja przez peryskop obserwowałem jak łodzie nas tropią. Ale chyba nie za bardzo wiedzą gdzie teraz jesteśmy. Nawet szperacze włączyli, mimo że nie jest jeszcze tak ciemno. Oby niszczyciel żaden tu nie zagościł, bo jeszcze za płytko jest na głębsze zanurzanie. Po paru godzinach zgubiliśmy ich. Postanowiłem znowu się wynurzyć. W wynurzeniu dopłynęliśmy do brzasku. Byliśmy już na wysokości Portsmouth postanowiłem dać cała naprzód i jak najszybciej opuścić ten wariacki obszar. Na drugi dzień pod wieczór dopłynęliśmy do Brestu. Wyremontują nam tutaj flaka i przygotujemy się do następnych misji. Podejście do portu w Breście jest nieciekawe. Nocą wracając trzeba będzie bardzo uważać na inne okręty i brzeg. Nie jest tutaj zbyt szeroko. Podobnie będzie z nocnymi wyjściami. Wszyscy zmęczeni. W sumie głównie nerwami. Aż nie chce myśleć co będzie jak będziemy musieli przedzierać się przez Giblartar. Tam jest wężej i być może miny. Ale przynajmniej na nie wielkim dystansie, bo kanał La Manche swoją długość ma.
Tonaż: 4248
|