>
> MIĘSNA WOLNOAMERYKANKA
>
> czyli, jak w dziś w Polsce produkuje się przetwory mięsne
>
>
> Kupując szynkę w sklepie, nikt z nas nie wie, czy woda z wielofosforanami
i
> pochodnymi azotu zajmuje w niej 30, 50 czy 70 procent
>
>
> ..................................
>
> Reportaż ten ukazał się w Gazecie Wyborczej, 26-27.10. 2002 r.
>
> ..................................
>
>
>
>
>
> Na środku peklowni stoi głośno pracująca trzęsąca się maszyna wielkości
> dużej pralki. To główna bohaterka tej historii - nastrzykiwarka. Obok niej
w
> plastikowym kuble pływa bladoszara maź pokryta gęstym kożuchem, który
> dopiero po kilkakrotnym zamieszaniu palcem ukazuje powierzchnię płynu.
> Nastrzykiwarka za pomocą specjalnych igieł wlewa, ile się tylko da, tej
> szarej cieczy do wysokogatunkowych wędlin. "Szyneczka prezesa", "baleron
> babuni", polędwice i wędzonki, które każdego tygodnia kupujemy w sklepie,
po
> opuszczeniu nastrzykiwarki zwiększają swoją wagę od kilkudziesięciu do stu
> procent.
>
> - Mam ten zakład od 18 lat. Kiedy jeszcze była to prowincjonalna masarnia,
> włożyłem w nią wszystkie oszczędności. Swoje, żony i właściwie całej
> rodziny - mówi mi ostatniego dnia Zygmunt, właściciel tego zakładu, gdy
przy
> wódce próbujemy wszystkiego, co nastrzykiwarka wypluła w ciągu tygodnia.
Ma
> 50 lat, chodzi po zakładzie w garniturze, wypachniony perfumami i, jak
> twierdzi, zjadł własne zęby na produkcji wędlin. Zgodził się, żebym przez
> tydzień na własne oczy oglądał, jak w dziś w Polsce produkuje się
przetwory
> mięsne. Warunek - nikt z branży nie rozpozna go w tym tekście.
> Jego masarnia, zatrudniająca 20 pracowników, od pół roku jest na
> krawędzi bankructwa, podobnie jak wiele innych firm w branży. - Do
niedawna
> zaopatrywałem ponad setkę punktów w województwie, otworzyłem sieć własnych
> sklepów, eksperymentowałem z nowymi produktami. Katastrofa przyszła w
lecie
> zeszłego roku. W ciągu kilku miesięcy sprzedaż spadła o kilkadziesiąt
> procent. W okolicy gwałtownie zaczęło rosnąć bezrobocie, ludzie przestali
> kupować mięso albo robili to znacznie rzadziej. Nawet w stanie wojennym,
gdy
> mięso było na kartki, jedli go znacznie więcej.
> Nie wiadomo ile zakładów zbankrutowało w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
W
> porównaniu z połową lat 90. Liczba przetwórni jest dziś mniejsza o połowę.
> Reszta rozpoczęła walkę o przetrwanie. Walkę na ceny. Począwszy od małych,
> chałupniczych zakładów po giełdowych potentatów wszyscy redukują koszty.
> Firmy się łączą, zwalniają ludzi, ograniczają zużycie energii.
> 80 procent kosztów produkcji stanowił do niedawna surowiec. Wrzucanie
> coraz większych ilości ścięgien, skór i tłuszczów do kutrów (młynów)
> mielących mięso na parówki i kiełbasy nie było już rozwiązaniem na miarę
> tych czasów. Producenci zdecydowali się na krok bardziej radykalny -
> uzupełniać na masową skalę najdroższe gatunki wędlin najtańszym surowcem -
> wodą
>
> Bladoszara ciecz, która donoszona jest w plastikowych kubłach do
> nastrzykiwarni, to rozrzedzone dużą ilością wody roztwory stosowanych
m.in.
> do produkcji coca-coli wielofosforanów, azotynów i azotanów, które
> wykorzystuje się także przy wytwarzaniu materiałów wybuchowych i nawozów
> rolniczych. Fachowa nazwa tej cieczy to solanka. Litr solanki kosztuje
> złotówkę. Dziesiątki igieł pracujących wewnątrz maszyny pompują tą solanką
> płaty mięsa na szynki, polędwice, balerony. Ich waga musi wzrosnąć o
> kilkadziesiąt procent. To jest już żelazny zwyczaj, do którego - chcąc nie
> chcąc - musieli się dostosować niemal wszyscy producenci w kraju. Żeby
> wstrzyknięte preparaty za szybko się nie wylały z mięsa, jego płaty
wrzucane
> są następnie do masownicy. Maszyna przypominająca w konstrukcji betoniarkę
> rozgniata połacie mięsa, tak by ciecz w środku została równomiernie
> rozprowadzona. Pan Bogdan obsługujący nastrzykiwarkę, jest jednym z
> najważniejszych pracowników w firmie. Od jego umiejętności zależy
wydajność
> całej masarni.
> - Wydajność to dziś kluczowe słowo w przetwórstwie mięsnym - mówi mi
Bogdan,
> nie odrywając wzroku od pracującej maszyny. - Dziś 90 procent
> wysokogatunkowych wędlin, które kupujemy w sklepach, to produkty wysoko
> wydajne. W skrócie oznacza to tyle, że kiedy szynka czy polędwica poleży
> parę dni w lodówce, zacznie się z niej wylewać woda. A dokładniej - ten
> szary płyn, który pod kożuchem syntetycznej piany pływa w kuble.
> - Do większości zakładów mięsnych w kraju te maszyny weszły w latach 90. -
> opowiada Zygmunt. - Używane nastrzykiwarki i masownice z Niemiec wędrowały
> do Polski stadami. To był taki najnowszy krzyk techniki, którym ze
> zrozumiałych względów nikt nie chciał się chwalić. Ja sam w 1993 roku
> pojechałem z trzema tysiącami marek w kieszeni po agregat prądotwórczy,
ale
> kiedy zobaczyłem, jakie cuda taka maszyna potrafi zrobić z kawałem mięsa,
za
> wszystkie pieniądze kupiłem na pniu wysłużony egzemplarz. Tydzień zajęła
mi
> nauka właściwego kłucia - wędlinki od razu zyskały na wadze 20 procent,
nie
> mówiąc już o apetycznej soczystości...Nawet nie wiedziałem, jak szybko i
po
> cichu konkurencja zaopatrzyła się w jeszcze wydajniejsze maszyny.
> Sztuczne zwiększanie soczystości wędlin jeszcze niedawno było tylko
> wstydliwym procederem przyjętym po cichu przez większość producentów.
> Dostępne urządzenia oraz przyjęte w branży zwyczaje pozwalały na
zwiększanie
> w ten sposób wagi najlepszych gatunków wędlin do 20 procent.
> Prawdziwy wyścig zaczął się pod koniec lat 90., kiedy znacznie
> złagodzono polskie normy regulujące skład produktów spożywczych, a
> jednocześnie na rynku pojawiły się nowoczesne niemieckie maszyny
> nastrzykujące kolejnej generacji. Pompowanie mięsa w polskich zakładach
> przyjęło formę wyścigu między producentami. Dziś na rynku panuje
> wolnoamerykanka - ilość wody w wędlinie ogranicza jedynie jakość sprzętu
> oraz wytrzymałość mięsa. Ostatnio krzykiem mody są maszyny, które dzięki
> elastycznym igłom omijającym kości potrafią "napompować" zwierzaka po
uboju
> jeszcze przed rozebraniem go na kawałki.
>
> - Do czego lejecie najwięcej wody? - pytam Zygmunta, gdy przerwa w
dostawie
> solanki wstrzymała niemal całą produkcję w zakładzie.
> - Przede wszystkim do wędzonki, a także do baleronów, szynki, polędwicy -
> produktów o największej wartości handlowej. Kiedyś z dziesięciu kilogramów
> surowej szynki robiło się około 8 kg wędliny. Dziś z tych samych
dziesięciu
> kilo najbardziej pazerni potrafią zrobić do 20 kg. Decyduje wyłącznie
> technologia. Ja jestem ograniczony kilkuletnią niemiecką maszyną, dzięki
> której mogę rozpędzić się do 50 procent - w 100 kg surowca mogę wstrzyknąć
> maksimum 50 kg solanki.
> - Ludziom nie przestały smakować coraz bardziej rozrzedzane wędliny?
> - Przede wszystkim robili to wszyscy i stopniowo, więc udało się ludzi
> przyzwyczaić do nowej jakości. Poza tym, żeby za bardzo nie było czuć, że
> mięsa w mięsie jest coraz mniej, nauczyliśmy się dodawać więcej
przypraw. -
> Nikt nie wpadł na pomysł zdobycia rynku wędlinami robionymi według
> tradycyjnych receptur - tylko mięso i zioła? Znałem gościa, który chciał
> taką szansę wykorzystać. Oryginalne receptury, przemyślana dystrybucja,
> reklama w dużych miastach. Zbankrutował po sześciu miesiącach. Wykończyły
go
> napompowane szyneczki i polędwice; nie był w stanie choćby zbliżyć się do
> nich ceną. Wiem, że było takich odważnych więcej, ale w większości
skończyli
> podobnie. Producenci zdążyli nauczyć ludzi, jakie wędliny mają jeść.
> Kupując szynkę w sklepie, nikt z nas nie jest w stanie stwierdzić czy
> woda z wielofosforanami i pochodnymi azotu zajmuje w niej 30, 50 czy 70
> procent.
>
> Solanka wreszcie przyjechała, jak zwykle w postaci sproszkowanej. Żeby
było
> szybciej, Bogdan wsypuje proszek do kilku wiader naraz, a ja idę do garażu
> po gumowy wąż, który zaraz połączy peklownię z toaletą.
> - Czasem jak ktoś przesadzi z pompowaniem, widać takie szare nacieki
> przypominające naturalne żyłki czy ścięgna - tłumaczy mi pan Bogdan,
> wrzucając na taśmę płaty mięsa (czekają już na nie opakowania z napisem
> "Staropolska" - plastikowe, żeby lepiej przytrzymywały wodę, która zawsze
> zaczyna wyciekać dopiero po pewnym czasie). Jak potrzymasz trochę
szyneczkę
> w plastikowym opakowaniu, po kilku dniach zacznie się w nim zbierać to
samo,
> co wlewam z tego kubła - syntetyczny koktajl, który większość ludzi bierze
> za naturalne soki.
> Bywa jednak, że mięso zachowuje się nietypowo. Wygląda normalnie, ale
> nie chce przyjmować wody, wylewa się jak z gąbki. - Często zdarza się, że
> mięso nieoczekiwanie "leje się" już w zakładzie, choćbym nie wiem, jak
> starannie przygotował je do nastrzyknięcia - mówi Bogdan. - Oznacza to, że
> przed śmiercią i w jej czasie zwierzę tak bardzo się nacierpiało, że
> zdegenerowane stresem mięso, jakby mszcząc się na człowieku, nie chce
także
> przyjmować zwyczajowej porcji wody. Jeżeli zwierzę przed śmiercią poddane
> jest stresowi albo cierpieniu, mięso na skutek gwałtownych zaburzeń
> metabolizmu traci sporo walorów, także smakowych.
> Wiejskie ubojnie często nie mają specjalnych urządzeń regulujących
np.
> ruch świni w drodze do uboju. W rezultacie świnie są ogłuszane po kilka na
> raz wśród dzikich kwików. Oprócz samego stresu zwierzęta często muszą
> przejść drakońskie męki, zanim pozwoli się im zdechnąć. Częstym błędem,
> zwłaszcza w niewielkich ubojniach, jest za niskie napięcie chałupniczych
> urządzeń do ogłuszania zwierząt - w rezultacie porażone zbyt małą dawką
> prądu świnie budzą się, wisząc już na łańcuchach rzeźniczych. Umierają
wtedy
> w męczarniach, a w mięsie pozostaje niebezpiecznie duża ilość krwi, w
której
> błyskawicznie rozmnażają się bakterie, co dodatkowo pogarsza jego jakość
i -
> ku utrapieniu przedsiębiorców - zdolność chłonięcia wody.
>
> Trzeci dzień mojej pracy w masarni. Jadę z Zygmuntem rozwieźć kilkudniową
> produkcję do kilkudziesięciu sklepów w okolicy. - Dziś kierownik sklepu to
> stanowisko o większym prestiżu niż w czasie stanu wojennego - Zygmunt w
> samochodzie przypomina mi, żebym powiedział "dzień dobry", "do widzenia" i
> najlepiej nic ponadto - w ciężkiej sytuacji całej branży to kierownicy
> decydują, jakie mięso będą jedli ludzie, kto i czym będzie je szprycował.
A
> kierownicy sklepów mają przede wszystkim dwa życzenia - żeby wędlina była
> tania i żeby się dobrze kroiła na cienkie plasterki, bo tylko tak teraz
> ludzie chcą brać. Mówiąc w skrócie, przynajmniej w sklepie wędlina musi
się
> trzymać w kupie. A same wielofosforany z solanki do tego nie wystarczą.
> Trzeba dolać sporo "kleju", żeby wytrzymała w zdrowiu parę dni i puściła
> soki dopiero w domowej lodówce. Jak doda się mocnego "kleju" , to nawet
> nieźle napompowana szyneczka potrafi trzymać się jak guma.
> Klej to oczywiście nazwa umowna. Chodzi o związki chemiczne, które są
w
> stanie związać nadwyżkę wody wewnątrz wędliny, dzięki czemu zapewniają jej
> jędrność Jeszcze do niedawna producenci lali do środka zwyczajny krochmal,
> ewentualnie wsypywali worki mąki. Jednak nawet mąka, zwłaszcza że sypana w
> coraz większych ilościach , stała się kolejną pozycją na liście
> oszczędności. Rodzimi przedsiębiorcy z branży zaskakująco szybko
przyswoili
> sobie najnowsze osiągnięcia światowej nauki. Preparaty białek soi, skrobi,
> wyciągi z alg morskich i preparaty roślin tropikalnych - okazy światowej
> flory na tyle mocno wiążą wodę wstrzykniętą do mięsa, że w rezultacie są
> tańsze od surowców stosowanych od dziesięcioleci w polskich masarniach.
> Zdolności do wiązania mięsa tropikalnych preparatów i tradycyjnej mąki
> Zygmunt porównał do różnicy między klejem do papieru i Super Glue.
> W ostatnich latach wiele firm zaczęło sprowadzać do kraju coraz
tańsze
> sproszkowane substancje, które skutecznie zapobiegają przedwczesnemu
> wyciekowi z trudem wpompowanej wody. Najtańsze (i co za tym idzie
> najpopularniejsze wśród producentów) są niestety, preparaty nietrwałe,
> podatne na przedwczesną fermentację, która przyspiesza procesy gnilne w
> mięsie. Importerzy zaopatrują wszystkich - nielegalne masarnie w oborach i
> wielkie fabryki.
>
> Wracamy do zakładu, trzeba wyładować to, czego nie udało się sprzedać w
> żadnym z 40 sklepów. - Niestety, dziś pijemy z Zygmuntem przy pasztetowej
i
> wątrobianej, wyniki sprzedaży nie upoważniają do lepszych gatunków. -
> Konkurencją, oprócz dużych zakładów, są nielegalne przetwórnie w oborach i
> chlewniach. Tam chłopi po cichu biją inwentarz i w warunkach urągających
> jakiejkolwiek higienie preparują "tradycyjne" wędliny. Wiem o co najmniej
> kilkunastu takich "przetwórniach" w samej tylko najbliższej okolicy.
> Sprzedają na lewo, także sklepom w miastach. Widziałem, jak oni to mięso
> zagniatają dosłownie czarnymi rękami. Taki rolnik, jak ubije świnię, łaskę
> zrobi, jak w ogóle zbada mięso. Przeważnie jednak nie bada. Zwłaszcza że
> higieniczne zdjęcie skóry w takim małym zakładzie jest praktycznie
> niemożliwe. Najgorszą rzeczą jest podciąganie skóry do góry - powoduje, że
> kawałki błota i kału spadają, przyczepiając się do płatów mięsa, które idą
> prosto do peklowania. W takich wypadkach nawet wymycie pod strumieniem
wody
> niewiele pomoże - grudki brudu błyskawicznie przywierają między
> sztywniejącymi mięśniami.
> Następnego dnia dowiaduję się, że w ramach oszczędności
prawdopodobnie
> w ciągu miesiąca zlikwidowana zostanie wędzarnia należąca do Zygmunta.
> - Jeżeli chodzi o wędzenie, pozostałem wierny tradycji tylko dlatego, że
> kupno "lakierni" po prostu mnie nie stać - mówi Zygmunt, kiedy wchodzimy
do
> pomieszczenia, w którym od aromatu mięsa uwędzonego w specjalnie dobranej
> mieszaninie liściastego drewna aż zakręciło mi się w głowie. Zygmunt
wyjmuje
> z beczki garść grubo zmielonych, pachnących żywicą trocin - to buk i
olcha.
> Zamocowane na wędzarniczych hakach połacie mięsa przez kilka godzin muszą
> się nawdychać dymu, żeby nabrały odpowiedniego smaku, zapachu i wyglądu.
> Ten aromat naukowcy zdążyli skomponować za pomocą kilkudziesięciu
> chemikaliów. Nowoczesna "lakiernia", czyli sztuczna wędzarnia, spryskuje
> mieszanką chemikaliów wiszące płaty mięsa. Najpierw jednak mięso musi być
> spreparowane i przygotowane na kąpiel w tablicy Mendelejewa, tak żeby
> warstwa "lakieru" ładnie przylegała i nadawała mu apetyczny, lśniący
wygląd.
> Oficjalna nazwa takiej substancji to preparat dymu wędzarniczego. -
Policzyć
> opłacalność takiego wynalazku jest stosunkowo łatwo - mówi Zygmunt. -
> Jednowózkowa "lakiernia" kosztuje około miliona. Na wózek wejdzie 100 kg
> wędlin, czyli o 10 procent więcej niż w tradycyjnej wędzarni. To daje na
100
> kg wędzonki 10 kg dodatkowo. Średnia cena surowej wędliny to 8 zł, więc z
> jednego wózka wychodzi już 80 zł ekstra minus koszty surowca - sto wózków
> daje już prawie osiem tysięcy. A sto wózków można "nasmarować" nawet w
> tydzień, bo opryskiwanie zajmuje mniej czasu od tradycyjnego wędzenia.
> Kiedy odjeżdżam do domu z wielką torbą tradycyjnych wędzonek, Zygmunt
> przyznaje się na pożegnanie, że zamierza zwinąć interes najdalej za trzy
> miesiące. - Jeżeli sytuacja na rynku się nie poprawi - zastrzega - ale
coraz
> mniej w to wierzę.
>
> Po powrocie do Warszawy rozmawiałem ze specjalistami. Na nikim moje
> opowieści nie zrobiły większego wrażenia.
> - Nie ma normy, która by regulowała ilość solanki w wędlinach - mówi prof.
> Jan Mroczek, kierownik zakładu technologii mięsa z warszawskiej Szkoły
> Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. - Jedyne ograniczenie to tzw. dobra
> praktyka produkcyjna, która w polskich warunkach jest wolnoamerykanką.
> Zresztą to i tak bez znaczenia, bo nie ma systemu kontroli przestrzegania
> tych norm. Nawet jak inspekcja handlowa raz na jakiś czas pobierze z
jakichś
> zakładów próbki produktów do analizy, to są to kontrole wyrywkowe, zaś
> wysokość kar, jeżeli są w ogóle wymierzane, nie stanowi dla producenta
> żadnego zagrożenia. W Polsce nie ma systemu, który by eliminował
producentów
> oszustów.
> Prof. Mroczek przyznaje, że jedynym oznaczeniem wskazującym, że
> kupowane przez nas mięso zostało napompowane wodą, jest napis "produkt
> wysoko wydajny", który też nie wszyscy producenci umieszczają na
> opakowaniach. Cała zaś gama dodatkowych preparatów białkowych,
> zmodyfikowanej soi, środków żelujących ukrywa się pod symbolami "E" z
> trzycyfrową liczbą.
> Okazuje się jednak, że inspektorzy Państwowej Inspekcji Handlowej po
> wielokroć alarmowali o niebezpiecznie wysokim stężeniu w mięsie wiążących
> wodę wielofosforanów (nadmiar wielofosforanów powoduje u dzieci
niedorozwój
> kości, u starszych ludzi osteoporozę). Jeszcze bardziej niebezpieczne jest
> nadmierne szprycowanie wędlin związkami azotu, które powyżej pewnego
poziomu
> stają się trucizną.
> Już ponad rok temu PIH pisała: "Niepokojącym zjawiskiem w branży
> przetwórstwa mięsnego stał się powszechny udział różnych substancji
> dodatkowych stosowanych w celu zwiększenia wydajności produktu" (cytat z
> raportu po kontrolach w największych supermarketach w Polsce). Oprócz
> faszerowania mięsa chemią inspektorzy wykrywali w szynce rozwarstwianie
się
> mięśni na skutek zbyt dużego pompowania wodą, w wędlinach znaleźli
> "fragmenty osłonek pochodzących z przerobu innych wędlin oraz kwaśny i
> piekący smak świadczący o zapoczątkowanym procesie zepsucia". W zależności
> od gatunku wędlin inspekcje zakwestionowały jakość od kilku do
> kilkudziesięciu procent badanego towaru. Wśród konserw mięsnych ponad
połowa
> skontrolowanych produktów została uznana za wadliwe, a wśród paczkowanych
> wędlin drobiowych - prawie dwie trzecie. Kontrola ujawniła jednocześnie
> masowe oszukiwanie klientów - na opakowaniach większości przetworów
mięsnych
> brak informacji o zastosowanych środkach uzupełniających. Poza tym
> potwierdzono istnienie szarej strefy - nielegalnych zakładów
> przetwarzających mięso bez żadnej kontroli weterynaryjnej czy
higienicznej.
> Doktor Adam Jarecki z Głównego Inspektoratu Weterynarii mówi, że
> nielegalne przetwórnie to problem w całym kraju. - Niestety jesteśmy
> bezbronni. W momencie kiedy składamy w prokuraturze doniesienie o
> nielegalnym wytwarzaniu wędlin na sprzedaż gdzieś na wsi, zawalona
sprawami
> prokuratura z reguły umarza śledztwo z powodu niskiej społecznej
> szkodliwości czynu.
> - Co gorsza, inspektorzy i kontrolerzy kontrolują przede wszystkim
duże
> zakłady, gdzie mogą liczyć na dużą karę, ewentualnie łapówkę - dodaje
jeden
> z moich rozmówców - zakłady mniejsze, bardziej prymitywne, skutecznie
> unikają kontroli.
> W 1999 r. Inspekcja Weterynaryjna dokonała przeglądu wszystkich
> zakładów - tylko 1 procent ubojni i 4 procent przetwórni spełniało
wymagania
> Unii Europejskiej.
>
>
>
> Tomasz Lipko
>
> Gazeta Wyborcza, 26-27.10.2002 r.
>
>
> *****
>
>
>
> Rozmowa z Bogusławą Pawlaczyk, głównym kontrolerem jakości w Zakładach
> Mięsnych "Krotoszyn"
>
> KRYSTYNA NASZKOWSKA: W 1997 r. zmieniła się norma do produkcji wędlin - z
> branżowej na polską. Na czym polega różnica?
> BOGUSŁAWA PAWLACZYK: Norma branżowa stawiała precyzyjne wymagania każdemu
> producentowi co do surowca, przypraw, ilości wody i tłuszczu, rodzaju
> użytych osłonek oraz wydajności. Nowa norma jest bardzo ogólna i stawia
> wymagania nie poszczególnym gatunkom wędlin, tylko grupom, a w grupie
> "wędzonki" jest i podgardle, i szynka. Wielu producentów, wykorzystując
> zaufanie do nazw, np. kiełbasa krakowska czy wędzonka krotoszyńska, z dużą
> dowolnością odstępuje od zapisanego w dawnej normie branżowej wzorca.
> Instytucje kontrolujące są bezradne.
> Mamy więc uśrednienie jakości między podgardlem a szynką.
> - Przede wszystkim mamy do czynienia z nadużywaniem zaufania konsumentów,
> żeby nie powiedzieć oszustwem. Bo dzisiaj normalne jest, że pod nazwą
> krakowska czy śląska jest coś trudnego do określenia.
> Musiało tak się stać?
> - Pewnie nie. Wolny rynek to nie jest wolnoamerykanka, gdzie każdy chwyt
> jest dozwolony.
> Co to znaczy wysoko wydajna szynka?
> - Szynka ze składnikiem zwiększającym wodochłonność, dzięki czemu z 1 kg
> mięsa można zrobić nawet 1,5 kg szynki. To dopuszczają przepisy, jednak
moim
> zdaniem nieuczciwością jest, jeżeli ten wyrób sprzedawany jest jako szynka
i
> nie jest oznakowany jako szynka wysoko wydajna.
> Dodajemy więc tłuszcz, bo tańszy, wodę, środki chemiczne, by to wszystko
nam
> się nie rozpadło i długo mogło poleżeć na półce w sklepie. A co z naszym
> zdrowiem?
> - O zdrowie musimy zadbać sami. Uznane przez ministra zdrowia dodatki są
> bezpieczne. Problemem są te dodatki, które funkcjonują na rynku bez
> stosownych zezwoleń, a także niemożność kontroli blisko 4500 zakładów
> przetwarzających mięso, z których wiele nigdy nie prowadziło gospodarki
> materiałowej - dokumentowania zużywanych w procesie produkcji surowców,
> przypraw i dodatków.
> - Pamiętajmy, iż zły producent nie napisze na etykiecie, że zastosował
> niedozwolony środek albo barwił wędlinę, co jest zabronione. Przy zakupach
> trzeba wykazywać pewną dozę nieufności. Zastanowić się, z czego np.
> produkowane są parówki cielęce, kiedy w Polsce od kilku lat prawie nie
ubija
> się cieląt, albo z czego można wyprodukować szynkę lub śląską za 4 zł.
> Rozporządzenie o oznakowaniu mówi np. iż nazwa nie powinna wprowadzać w
> błąd, ale tak się często dzieje.
>
>
> *****
>
>
> KONSUMENTÓW CZEKA TRUDNY CZAS
>
> Rozmowa z prof. Andrzejem Pisulą z Zakładu Technologii Mięsa na SGGW,
> polskim i międzynarodowym ekspertem do spraw żywności, przewodniczącym
> Komitetu Mięsa i Wędlin w Polskim Komitecie Normalizacji
>
>
> Krystyna Naszkowska: Co mają robić Ci, którzy nie chcą zjadać w szynce
> babuni środków chemicznych?
> Prof. Andrzej Pisula: Ja jako średnio zamożny obywatel po prostu od
pewnego
> czasu nie kupuję wędzonek, bo są one zbyt napompowane różnymi dodatkami.
> Wolę tego nie jeść.
> Teraz nasze zakłady nie mogą konkurować między sobą jakością?
> - Mogą, ale wyższa jakość oznacza wyższą cenę, a nasze społeczeństwo w
> ostatnich latach bardzo zubożało.
> Czyli wyższa cena jest gwarancją jakości?
> - Niestety tak. Na wyprodukowanie 70 dag dobrej szynki zakład musi zużyć
> kilogram szynkowego mięsa. Nie da się z kilograma zrobić 1,3 kg szynki, a
> tak teraz się robi, bo to jest po prostu bardziej opłacalne. Kilogram
tkanki
> mięsnej kosztuje około 10 zł, a kilogram tłuszczu poniżej 2 zł. W dobre
> gatunki mięsa wmasowywany jest tłuszcz, by obniżyć koszty produkcji.
> Natryskuje się je wodą, by zwiększyć ciężar i objętość oraz dodać
> soczystości itd.
> Czy w Unii Europejskiej jest lepiej? Co się zmieni na polskim rynku
mięsnym
> po naszym wejściu do Unii?
> - Przede wszystkim sytuacja zmieni się od nowego roku. Do końca grudnia
2002
> obecna polska norma jest obligatoryjna. Ale od 1 stycznia będzie
dobrowolna.
> Do kontrolowania jakości wędlin ma zostać powołana od 1 stycznia Inspekcja
> Jakości Handlowej Artykułów Rolnych, chociaż ja nie bardzo rozumiem na
> jakiej zasadzie ta inspekcja będzie kontrolować produkty, skoro nie będzie
> obowiązku przestrzegania norm.
> Dlaczego nasze normy nie mogą być już obowiązkowe?
> - Wymaga tego Unia. Tam normy są dobrowolne, a my musimy dostosować się do
> przepisów unijnych. W Unii są dyrektywy ogólne dotyczące norm i
> rozporządzenia wewnętrzne w poszczególnych krajach - np. w parówkach
> duńskich jest 40% tłuszczu, a w holenderskich 50%. Ale o tym, co jedzą
> klienci, decyduje popyt - chodzi o to, by była szeroka gama różnych
> produktów. Są dobre i bardzo dobre gatunki wędlin, ale są one po prostu
> drogie. A masowy klient zadowala się zamiast szynki wyrobem
szynkopodobnym,
> ale tanim.
> Czy to znaczy, że od stycznia 2003 r. zapanuje na polskim rynku jeszcze
> większa dowolność niż obecnie, a wędliny mogą stać się jeszcze bardziej
> wydajne?
> - Powiedzmy, że konsumentów czeka trudny okres. Przede wszystkim dlatego,
że
> bardzo trudna sytuacja jest w samym przemyśle mięsnym. Jest taka nadwyżka
> mocy produkcyjnych, ze zakłady pracują na pół gwizdka, co podnosi ich
koszty
> produkcji. Ratują się więc, zwiększając wydajność kosztem jakości i
rzucając
> na rynek coraz tańsze produkty. Już teraz na rynku toczy się między
> zakładami mięsnymi ostra walka o przetrwanie. Ale tylko około 30% zakładów
> ma szansę uzyskać uprawnienia unijne, reszta po naszym wejściu do Unii lub
> wygaśnięciu okresów przejściowych zostanie zlikwidowana. Właściciele tych
> firm mają tego świadomość, będą więc chcieli wykorzystać ostatni okres na
> wyprodukowanie jak największej ilości najbardziej wydajnych wyrobów, by
mieć
> maksymalne zyski. Osiągną to, stosując różne dodatki - faszerując lepsze
> gatunki mięsa tłuszczem, wodą, środkami chemicznymi, by jak najwięcej
> zarobić przed likwidacją firmy.
>
>
> *****
>
> Gazeta Wyborcza, 26-27.10.2002 r.
>
> .......................................................
>
>
>
>
>
>
|