"Został jeszcze miesiąc do końca przetargu na lokalizację nowej fabryki aut
Toyoty-Peugeot. Nasze szanse są jednak niewielkie, skoro premier Leszek
Miller publicznie ogłasza, że czeska oferta na tę fabrykę jest lepsza.
W połowie lipca Toyota i Peugeot zaczęły szukać miejsca na budowę nowej,
wspólnej fabryki aut. O takiej inwestycji można tylko marzyć: jej budowa
pochłonie około 500 mln euro (dalsze wydatki poniosą kooperanci), da pracę
kilkunastu tysiącom ludzi, a sprzedaż produkowanych w niej aut przyniesie co
najmniej 2 mld euro wpływów z eksportu rocznie.
Z tego wszystkiego zdawał sobie sprawę rząd Jerzego Buzka i chociaż miał
niewiele czasu na negocjacje, to bardzo mocno zaangażował się w negocjacje z
koncernami motoryzacyjnymi. W ciągu kilku tygodni przygotowano wstępny plan
zachęt dla inwestorów, wybrano kilka lokalizacji w kraju. Po kilku etapach
selekcji najwięcej szans dano Dąbrowie Górniczej.
Jednak do rywalizacji z Polską agresywnie wystąpiły Czechy. W lipcu Praga
poniosła prestiżową klęskę, kiedy BMW nową fabrykę swoich aut postanowiło
wznieść w rodzimym Lipsku, rezygnując z lokalizacji w czeskim mieście Kolin.
Według doniesień prasowych z Japonii to właśnie Czesi są obecnie faworytem.
Jednak do końca przetargu został jeszcze miesiąc, polską ofertę można
jeszcze poprawić. Zwłaszcza, że Czesi mają problemy, ot choćby brak im
wykwalifikowanych pracowników: tylko w zakładach Skody na kluczowych dla
produkcji aut stanowiskach jest zatrudnionych około 2 tysiące Polaków.
Wystarczy też 5 mln euro (niespełna 20 mln zł), by przebić czeską ofertę.
Ale nasze szanse w negocjacjach są już znikome. W niedzielę w czasie wizyty
w Sosnowcu premier Leszek Miller publicznie ogłosił, jak podała PAP: ""Rzecz
nie jest do końca przesądzona, trwają rozmowy, a koncern nie podjął jeszcze
ostatecznej decyzji, ale niestety Czesi są bardziej zaawansowani". Premier
Miller stwierdził też: "Porównywałem warunki, jakie rząd czeski stworzył dla
inwestorów zagranicznych i te, które są w Polsce. Ze smutkiem muszę
powiedzieć,że w Czechach są dogodniejsze warunki".
Wydawałoby się, że uczestnicy przetargu nie powinni znać oferty konkurencji.
Jeśli jednak z jakichś źródeł ją znają, to tej wiedzy nie powinni ujawniać.
To elementarz negocjacji.
Jeśli szef rządu publicznie ogłasza, że oferta konkurentów jest "bardziej
zaawansowana", to można zrozumieć to w jeden tylko sposób: jako rezygnację z
dalszej walki. W tym przypadku rywalizacji o ściągnięcie atrakcyjnych,
proeksportowych inwestycji w dziedzinie zaawansowanych technologii. A także
o tysiące miejsc pracy, których tworzenie SLD lekką ręką obiecywało w
kampanii wyborczej. Tę walkę premier Miller z góry oddał walkowerem. Z
pewnością jego postawa da wiele do myślenia poważnym inwestorom."
|